
Autor: Stephenie Meyer
Tytuł: Intruz
Oryginalny tytuł: The host
Data wydania: 19 marca 2013
Liczba stron: 560
Świat został opanowany przez niewidzialnego wroga. Najeźdźcy przejęli ludzkie ciała oraz umysły i wiodą w nich normalne życie. Jedną z ostatnich niezasiedlonych, wolnych istot ludzkich jest Melanie. Wpada jednak w ręce wroga, a w jej ciele zostaje umieszczona dusza o imieniu Wagabunda. Intruz bada myśli poprzedniej właścicielki ciała w poszukiwaniu śladów prowadzących do reszty rebeliantów...
Zaskoczyła mnie przede wszystkim tematyka, która wydała mi
się niezwykle ciekawa i oryginalna. Jednak najbardziej zadziwiła mnie
dojrzałość, z jaką została napisana ta książka. „Intruz” w niewymuszony sposób
zmusza do refleksji i przemyśleń nad tym, co to naprawdę znaczy być
człowiekiem. Czy samo ciało czyni z nas ludzi? Czy może jest to umiejętność
odróżniania dobra od zła, niepoddawania się zwierzęcym instynktom drzemiącym w
każdym ciele? Czy też tak jak w przypadku Wagabundy, która po latach poszukiwań
znalazła swoje miejsce na świecie właśnie na Ziemi, świadomość bycia
człowiekiem i docenienie tego? „Intruz” porusza także inne kwestie, takie jak
nietolerancja, wyobcowanie, przemoc i nienawiść. Podczas lektury tej książki
jest się nad czym zastanawiać. Nie należy ona do jednowymiarowych powieści, w
których główną rolę odgrywa wątek miłosny.
„Nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało.”

„Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze? Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam. Miłość po prostu jest, albo jej nie ma.”
Było tu dużo postaci, bohaterów, ale moim ulubionym
zdecydowanie był Ian. Na początku nie byłam do niego przekonana, przeszkadzał
mi tylko. Ale od momentu gdy poparł stronę naszej Wandy, zakochałam w nim się
bez pamięci. Ian jest taki troskliwy, opiekuńczy, ale potrafi taż być zły - jak
każda postać w tej książce. Ale właśnie takie postacie uwielbiam i za to liczy
się plus dla Meyer.
Stephenie Meyer udał się nie lada wyczyn: opisała wojnę
dwóch gatunków nie stanęła po niczyjej stronie. Książkę czyta się bardzo szybko
i przyjemnie. Losy obu bohaterek wciągają, akcja nie jest nudna i toczy się
wartko.
Książka sama w sobie jest poruszająca i pokazuje sens
przyjaźni, człowieczeństwa i najważniejszych rzeczy w życiu. Miłości do
drugiego człowieka, chęć pomocy innym. To wszystko jest zawarte w tych 555
stronach.
Wspomnę także o filmie na podstawie tej książki. Liczyłam na to, że ukaże walkę z najeźdźcami, walkę o przetrwanie i skomplikowane relacje między Jaredem a Mel oraz Wandą i Ianem. Oczywiście spotkał mnie ogromny zawód, bo zrobili z tej przecudnej książki typowe romansidło dla nastolatek. Kolejna nauczka, żeby nie chodzić do kina na ekranizacje. Gra aktorska (oprócz Saoirse Rosnan - Melanie) była całkiem dobra, choć nie powalała na kolana. Ale nie będę się teraz rozprawiać nad filmem, skoro notka ma być poświęcona książce.
Moja ocena : 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz