niedziela, 28 lipca 2013

„W grze o tron zwycięża się albo umiera. Nie ma ziemi niczyjej.” - George R. R. Martin "Gra o Tron"



Gra o tron - George R. R. Martin

Autor: George R. R. Martin
Tytuł: Gra o Tron
Oryginalny tytuł: Game of thrones
Seria: Pieśń lodu i ognia
Data wydania: 12 kwietnia 2011
Liczba stron: 844


Pieśń Lodu i Ognia

Gra o Tron | Starcie Królów | Nawałnica mieczy: Stal i śnieg | Nawałnica Mieczy: Krew i złoto | Uczta dla wron: Cienie śmierci | Uczta dla wron: Sieć spisków | Taniec ze smokami: część 1 | Taniec ze smokami: część 2 | Winds of Winter





W Zachodnich Krainach o ośmiu tysiącach lat zapisanej historii widmo wojen i katastrofy nieustannie
wisi nad ludźmi. Zbliża się zima, lodowate wichry wieją z północy, gdzie schroniły się wyparte przez ludzi pradawne rasy i starzy bogowie.
Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym Tronie Zachodnich Krain, lecz obalony władca pozostawił po sobie potomstwo, równie szalone jak on sam.

Tron objął Robert - najznamienitszy z buntowników. Minęły już lata pokoju i oto możnowładcy zaczynają grę o tron...


Wszyscy się tak zachwycali serialem oraz książkami, że postanowiłam, iż nie mogę pozostać w tyle i trzeba jak najprędzej nadrobić te straszliwe zaległości! Kiedy pojechałam z tatą do empika, udało mi się go ubłagać (mogłabym sama kupić, tyle że te pozycje są strasznie drogie i przekraczają mój budżet) i zabrałam ją na wczasy. Liczyłam na mile spędzony czas, szybkie uporanie się.

Pomyliłam się. Szybkie przeczytanie? Nie ma szans, kiedy tylko trafiłam do Westeros, robiłam wszystko, żeby jak najdłużej w nim pozostać. Nie mogłam wysiedzieć bez "Gry", cały czas musiałam mieć ją w rękach i czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Nocami śniły mi się nawet niektóre z postaci... To już jest chore, ale nie umiałam przestać myśleć o niej ;) Nie była to lekka lektura, ale też nie ciężka. Cały czas myślami wracałam do Winterfell, Królewskiej Przystani i Vaes Dothrak. Kiedy skończyłam, nie mogłam się doczekać powrotu do domu, żeby wypożyczyć skądś drugą część.

Czym się tak zachwycam?


Zacznę od postaci, bo to chyba one są warte największej uwagi. W "Grze" nie ma jednego głównego bohatera. W tej części poznajemy historię głównie z punktu widzenia rodu Starków z Winterfell. Narracja jest trzecioosobowa, jednak pan Martin zręcznie "przeskakuje" od 40-letniego mężczyzny, który musi ściąć głowę zdrajcy po 10-letnią zakochaną dziewczynkę. Na samym początku, gubiłam się wśród tylu imion i noszących je ludzi. Nie potrafiłam ich jeszcze odróżniać. Na szczęście po jakichś 30 stronach wszystko było już jasne. Ogólnie bohaterowie są strasznie realistyczni, za co chylę głowę przed autorem. Opisuje ich przeżycia i myśli idealnie. Każda postać ma własny, niepowtarzalny charakter, przeżywa wzloty i popełnia błędy, za które ponosi odpowiedzialność. Osobiście wyczekiwałam rozdziałów opowiadanych przez Jona Snow, Robba Starka, Daenerys Targaryen i Tyriona Lannistera. Tego ostatniego pokochałam za jego cięty język i humor, każdy fan chyba wie, o co mi chodzi ;) Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie polubiłam jakichś złych bohaterów. Tak więc otwarcie przyznaję (jestem obecnie po trzecim tomie, żeby mi nie zarzucono, że nie znam tak naprawdę tych bohaterów; cały czas ich poznaję i nie współczuję żadnemu z nich ani im nie kibicuję): lubię Joffreya i Viserysa.

Występuje tu naprawdę ogromna ilość postaci. Niektórych wprost nie da się nie polubić, a innych się nie znosi, bo sam autor tego chciał. Świetnie potrafi manipulować uczuciami czytelnika i wpędzać ich w rozpacz śmiercią ulubieńca. Jak sam kiedyś stwierdził, chce, żeby jego czytelnicy obawiali się o życie swoich faworytów. Dla niego nie bohaterowie są najważniejsi, a fabuła. Jedni umierają, inni zostają, a gra o tron toczy się dalej.

„Umysł zaś potrzebuje książek, podobnie jak miecz potrzebuje kamienia do ostrzenia, jeśli ma oczywiście zachować ostrość."

Świat przedstawiony w powieści przypomina nieco średniowieczną Europę, jednak jeśli spojrzy się na mapę Westeros wszystko jest już jasne. Autor po prostu wykreował magiczną krainę na podstawię mapy Europy, Azji i Ameryki. Poszczególne symbole odpowiadają terenom, którymi władały dane rody (np biały wilkor to Starkowie, czerwony lew tuż pod nim to ród Lannisterów).

Pragnę pogratulować panu Martinowi stworzenia tak wspaniałego świata, tak realnego. Kiedy przebywałam wraz z Robbem i resztą bohaterów w Winterfell, aż czułam zapachy soczystych pieczeni, słyszałam ogień trzaskający w kominku, dzieci bawiące się na placu i ćwiczące walkę na miecze, spacerowałam po komnatach zamku. Jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach. To było wprost niesamowite. Zapragnęłam tam zamieszkać i być jedną ze Starków. Po raz pierwszy w życiu coś takiego mi się przydarzyło.

„Jak to się dzieje, że gdy tylko ktoś zbuduje mur, ktoś inny zaraz chce wiedzieć, co jest po jego drugiej stronie?”

Fabuła sama w sobie nie powala na początku na kolana. Tak jak w opisie, zaczyna się gra o tron. Wszystko rozgrywa się z początku powoli i spokojnie. Autor prezentuje nam Siedem Królestw, paru bohaterów i dopiero potem wydarzenia przybierają właściwy tor. Jak już wspomniałam, fabuła nie jest jakaś szczególna, początkowo wręcz nudzi i odstrasza. Przyznaję z bólem serca, miałam ochotę odłożyć i rozpaczać nad utraconymi 60 złotymi. Jednak potem, dzięki postaciom, które wplątują się wzajemnie w najróżniejsze intrygi, nieprzewidywalnym wydarzeniom i ujawnianiu pewnych rzeczy, robi się ciekawie.



Wszystko wygląda jakby toczyło się prawdziwe życie. Tu ktoś ginie, tu ucieka, tu traci rękę, tu idzie do burdelu, je ucztę, wyrusza na wojnę. Kiedyś nawet próbowałam czytać parę książek z akcją w średniowieczu, ale nie potrafiłam się do tego przekonać i zawsze odkładałam (a nie były to byle jakie książki, "Katedra w Barcelonie", "Filary ziemi", nie umiałam się tam odnaleźć), nigdy nie lubiłam średniowiecza.



"Pieśń Lodu i Ognia" jest brutalną sagą, o czym zdążyłam się już przekonać. Jednak w pierwszym tomie nie mamy z tym okrucieństwem aż tak bardzo do czynienia, teraz główną rolę odgrywają podszepty i knowania. Moim zdaniem, autor postąpił bardzo dobrze, bo kogóż nie odrzuciłaby od razu powieść, gdzie już na samym początku pełno jest krwi, morderstw, gwałtów i innych okropieństw. Martin przyzwyczaja nas do tego powoli.

„Strach tnie głębiej niż miecze.”

Przy tej książce, warto wspomnieć także o kręconym na jej podstawie serialu. Został on okrzyknięty (nie bez powodu!) najlepszym serialem wszech czasów. Pierwszy sezon (każdy sezon to jeden tom) jest wiernym przedstawieniem "Gry o tron". Zarówno aktorzy jak i sceneria są idealnie dobrane. Większość wygląda prawie tak samo jak ich sobie wyobrażałam. W końcu wszystko musi być idealnie dopracowane, skoro autor osobiście czuwa. Zaczynam właśnie trzeci sezon i mogę śmiało powiedzieć: nie widziałam lepszego serialu. Choć w drugim sezonie powieść i serial już się różnią, niektóre wątki zostały pominięte, nadal z przyjemnością można obserwować zmagania bohaterów. Dla kogoś, kto nie czytał i nie ma ochoty, polecam zapoznanie się z nim. Śmiało może zaczynać, odnajdzie się bez najmniejszego problemu.

Nie podoba mi się porównywanie tej serii z "Władcą Pierścieni" Tolkiena. Nie potrzebne jest umieszczanie na okładce takich napisów. Powieść sama się broni, nie potrzebuje reklamy. Nie umniejszając tu zasług Tolkiena, Martin zasługuje na pokłony. Stworzył niesamowity świat, genialnych bohaterów i nietuzinkową fabułę. A do tego, nie pisze takim językiem jak autor "Władcy Pierścieni". Jego język jest o wiele bardziej przystępny i łatwy w odbiorze, co sprawia, że powieść czyta się jeszcze lepiej. Tak więc, czekam teraz już na zabranie się za kolejny tom i pamiętajcie: Winter is coming!

Moja ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz